czwartek, 12 maja 2016

TYDZIEŃ 11

Minioną niedzielę spędziłam między innymi na porządkowaniu mojej szafy odzieżowej. Okazało się, że prawie połowa rzeczy, które nosiłam do tej pory nie nadaje się już do noszenia przeze mnie. Część z nich, tych, które do niedawna były jeszcze dobre, zwyczajnie na mnie wiszą i wyglądam w nich, jak w workach. Część ubrań, które nosiłam wieki temu, a przestałam nosić z wiadomego powodu, są teraz na mnie dobre, ale w raczej luźny sposób, niż dopasowany. Zostało mi naprawdę niewiele ciuchów, które są akurat na moją obecną sylwetkę. Z jednej strony bardzo mnie to cieszy. Z drugiej jednak strony, martwi, że teraz już naprawdę muszę kupić choć trochę ubrań na swój obecny rozmiar. Na lato nie mam prawie nic. Nawet legginsy ze mnie zjeżdżają! 
Odkopałam w jakiejś walizce z ubraniami spakowanymi na bliżej (lub dalej) nieokreśloną przyszłość, między innymi spodnie, spódnice i jeansy. Kilka sztuk w rozmiarach ówcześnie dużo za małych. Jedne jeansy, gdy wyjęłam je z walizki, wydały mi się tak małe, że aż nierealne, bym je kiedykolwiek nosiła. Nie przypominam ich sobie. Rozmiar około 2 - 3 mniejszy niż ten, który do niedawna nosiłam. Metka prawie nie sprana, więc widocznie nie nanosiłam się ich za długo. Przymierzyłam je i okazało się, że one nie dość, że dobre, to w dodatku nieco luźnawe! Ach, radochę miałam w tego przymierzania, co niemiara. Szczególnie z zaciasnych kiedyś spódnic, które teraz, po zapięciu, zjeżdżały mi z bioder. Szykuje się gruba wyprzedaż na eBay :-)
Ale, ale! Przecież o ważeniu miała być mowa. Przyznam się, że w poprzednim wpisie o ważeniu popełniłam błąd w obliczeniach i zamiast całkowitej utraty wagi, która wynosiła 17,091kg wpisałam 17,91kg. A to już spora różnica. Błąd we wpisie poprawiłam i wszystko mi się już zgadza. Kilka ostatnich dni główkowałam, jak to możliwe, że mi się liczby o prawie kilogram nie zgadzają. Ale już się sprawa wyjaśniła i jest naprawiona. 
A dziś na wadze 3lbs mniej (1,36kg), co daje łącznie 18,4kg mniej! I za to odznaka na stronie SW.


A do tego kolejny raz...


...tyle, że tym razem to trochę przypadkiem. Otóż tytuł miała otrzymać inna osoba z mojej grupy. Ale, że wyszła wcześniej ze spotkania, to nagroda przypadła mnie, bo ja byłam zaraz za nią w kolejce po tytuł. Tak czy inaczej cieszy tak samo :-) Wygląda na to, że zgarniam prawie wszystkie tygodniowe nagrody. Miło :-)
Kolejny tydzień będzie trudny. Już dziś żle zaczęłam od 36 syns! Ale z pełną świadomością popełniłam ten grzech jedząc małe pudełko lodów orzechowych. Od wielu tygodni nie jadłam nic tak grzesznego. I cieszę się, że to zrobiłam. Dało mi to poczucie bezsensowności zjadania takiej ilości kalorii. Bo nie dość, że już w połowie opakowania czułam, że chyba mi wystarczy, że za słodkie i mam dość (nie dojadłam, jakąś 1/5 wyrzuciłam do śmieci, bo w zamrażarce nie mam na to miejsca), to w dodatku teraz mam okropny niesmak w ustach. Już zapomniałam, jak to jest nieprzyjemnie po takiej ilości cukru. Mam więc przypomnienie i nauczkę. 
Jednak to nie koniec grzechów na ten tydzień. W sobotę cały dzień spędzę na spotkaniu, gdzie będzie podawany lunch, na który nie mam żadnego wpływu. Owszem, mogłabym wziąć może swoje jedzenie. Ale byłoby to raczej niestosowne. 
Tak więc szykuję się na ciężki bój w kolejnym tygodniu, bo chcę stracić przynajmniej 1,5lbs, bym mogła otrzymać certyfikat za stracone 3 stones. Plan jest taki: dużo wody, dużo ruchu i mało grzechów (najlepiej poniżej 5 dziennie). I będzie dobrze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz